30 września 2013

Faza druga: Rozdział XVII (ostatni)

Chcę tylko powiedzieć, że w ten rozdział włożyłam całe serce. Proszę, nie czytajcie go na szybko. Odłóżcie go na wieczór, zaparzcie sobie herbaty, zróbcie kakao i spróbujcie poczuć ten ostatni rozdział razem ze mną.
__________


1 września 2012 

Pomyśleć, że tyle się zmieniło. Patrzę na pierwszy wpis i mam ochotę podrzeć go, spalić, a popioły wyrzucić do Tamizy. 
Nie, to nie tak, że wszystko jest już dobrze. Nie jest tak, że zapomnieliśmy o tym co było. Nawet nie chcemy, to sprawia, że jesteśmy silniejsi i utwierdza nas w przekonaniu, że robimy to, co powinniśmy. Nie jest tak, że spoglądamy sobie w oczy i nie widzimy w nich krzty poczucia winy, oznak słabości, żalu.
Ale robimy postępy. 
Zayn jest czysty od miesiąca. 
Louis zapisał się na odwyk. 
Liam ma zamiar przeprowadzić się do nas, na czas trasy Danielle. 
Niall nie przyprowadza już lasek do apartamentu. 
No, może się z tym dobrze kryje. 
Jesteśmy na dobrej drodze.

Mam nadzieję. 

Sierra poluźnia krawat i kieruje się w stronę autobusu. Rzadko kiedy jej rodzice dopuszczają myśl, że Sierra mogłaby poruszać się komunikacją miejską. Dlatego skłamała, że podwozi ją mama Llydii, tylko dlatego żeby nie musieć czekać na rodziców kilka godzin pod szkołą. 
Jak na wrzesień, jest dość ciepło, choć chłodny wiatr i tak podwiewa jej mundurkową spódniczkę. Wskakuje po stopniach i zajmuje wolne miejsce. Jej organizm jest kompletnie wyczerpany, nieprzyzwyczajony do tak wczesnego wstawania, więc mimowolnie przymyka oczy. Budzi się, kiedy głos miłej pani informuje ją, że zatrzymują się na przystanku przy High Street. Łapie torbę i wyskakuje z pojazdu, postukując obcasami czarnych lakierek. Ma jeszcze przed sobą trochę marszu, dlatego grzebie w torbie i wyciąga paczkę papierosów. Krzywi się na widok dwóch ostatnich fajek i z bólem serca wtyka sobie jedną w usta. 
Szczerze mówiąc, czuje się trochę nie realnie. 
Tak jakby pierwszy dzień szkoły zamykał jakiś rozdział w jej życiu.
A przecież nic się nie zmieniło. 
Nie, chwila, chwila.
To aż nieprawdopodobne ile zmieniło się w te wakacje. 
Sierra parska, prawie wypluwając papierosa na chodnik. Po drodze zatrzymuje się jeszcze przed Coffee Heaven i po krótkim namyśle wstępuje i kupuje frappucino. Należy jej się. 
Kiedy staje pod domem, zauważa, że coś jest nie tak. Marszczy brwi i delikatnie popycha drzwi dłonią w której ściska kubek. Drewniana powłoka odchyla się. Sierra zeskakuje ze schodków i zagląda na tyły domu. Ani jednego samochodu jej rodziców. Szybko staje na palce i sięga na ozdobną belkę nad oknem. Zapasowy klucz zniknął.
Oddycha głęboko, walcząc z atakiem paniki. Sierra zaczyna przebierać nerwowo palcami po udach, podkurczać palce u nóg, zastanawiając się, co robić. Czuje, że drży. Z duszą na ramieniu popycha drzwi mocniej i po cichu kieruje się w stronę kuchni. Na ladzie ciągle stoi nadgryziony tost i kawa z jej śniadania. Czyli gosposi także nie ma w domu. Łapie do ręki nóż i staje przy schodach.
Jej ciało sztywnieje, kiedy słyszy skrzypnięcie klepki, charakterystyczne dla korytarza na górze.
- Sierra? Jak pierwszy dzień w szkole?
Dziewczyna wypuszcza powietrze z głośnym jękiem i zsuwa się wzdłuż ściany. Zamyka oczy i opiera głowę o zimną powłokę. Musi uspokoić swoje rozszalałe serce.
- Sierra? Nic ci nie jest? - Harry zbiega po schodach - I po co ci do cholery ten nóż?
- Przestraszyłeś mnie! - wykrzykuje, podczas podnoszenia się z posadzki. - Jak w ogóle się tu dostałeś?!
- Zawsze zostawiacie klucz w takim głupim miejscu. - Wzrusza ramionami. - a poza tym napisałem ci sms'a.
Dziewczyna mierzy go wzrokiem i sięga do kieszeni. Klnie w myślach. Faktycznie.
- Daj mi to lepiej - mówi i wyciąga z jej dłoni rękojeść noża, który ciągle mocno ściskała w palcach. Harry splata jej ręce ze swoimi i ciągnie do kuchni. Odkłada nóż i sadza ją przy blacie. Sam rozpala palnik i kładzie na nim patelnię.
- Co ty robisz? - pyta dziewczyna bacznie mu się przyglądając.
- Obiad. Twój brzuch wydaje takie dźwięki, jakby miał się sam pochłonąć. - Zdziwiona dziewczyna spogląda na swój brzuch i przykłada do niego palce. No może ma rację, że jest odrobinę głodna. - Opowiesz mi jak w szkole?
- Hm - Stuka palcami o blat - nic nadzwyczajnego. Masz szczęście, że masz już to za sobą. - Sierra krzywi się, lecz Harry parska cichym śmiechem.
- Naprawdę nie wiesz, jak czasami chciałbym tam wrócić. Gdzie trzymacie trzepaczkę do jajek?
- Druga szuflada po lewej
Po dziesięciu minutach brunet stawia przed nią talerz z pysznie wyglądającym omletem. Ślina prawie kapie jej po brodzie na ten widok.
- A ty nie jesteś głodny? - pyta wlepiając wzrok w talerz.
- Jadłem już. - odpowiada z uśmiechem. Sierra je w ciszy, co jakiś czas łapiąc kontakt wzrokowy z Harry'm, który uważnie obserwuje każdy jej ruch. 

***

- Idę się przebrać - mówi dziewczyna, spinając włosy w koński ogon.
- Nie mam nic przeciwko, żebyś zrobiła to tutaj. - odpowiada Harry, który zdążył już rozwalić się na jej łóżku. Dziewczyna pokazuje mu środkowy palec, na co chłopak przesyła jej w powietrzu buziaka. Sierra chichocze, lecz łapie przygotowane rzeczy i znika za drzwiami łazienki, wywołując u chłopaka teatralny jęk.
Ściąga spódniczkę i klnie na widok swojej bielizny. Czy akurat w ten dzień musi dostać okres?
Przebrana w szare legginsy i koszulkę Harry'ego którą ukradła mu po ostatniej wizycie wchodzi do pokoju.
- Czytałaś o mnie w internecie? - pyta nagle chłopak znad jej laptopa.
- Kto ci pozwolił zaglądać do mojego komputera?! - Sierra podbiega do łóżka i zatrzaskuje nowiutkiego Mac'a. Kiedy łapie go w ramiona i przymierza się do odłożenia go na biurko, Harry łapie ją w pasie i naciąga na swój tors.
- Harry! - piszczy zażenowana dziewczyna.
- I co tam ciekawego znalazłaś? - pyta, sunąć nosem po jej szyi. Dziewczyna wzdycha cicho.
- Ugh... że... nie lubisz majonezu. - mówi cicho, czując, że jej policzki zalewają się szkarłatem.
- Mhm...
- I... że lubisz koty - Harry mruczy żartobliwie wprost do jej ucha
- Coś jeszcze?
- Hm... podobno lubisz chodzić nago. - Zęby Harry'ego migają w leniwym uśmiechu. - To prawda?
Harry jednym ruchem ręki przerzuca Sierrę na drugą stronę łóżka, przygniatając ją całym swoim ciężarem. Dziewczyna chichocze.
- To fajne. - Przyciska jej nadgarstki do poduszki po dwóch stronach jej głowy - Powinnaś spróbować.
Sierra cmoka go w nos, lecz Harry widocznie ma ochotę na coś więcej, ponieważ ujmuje jej górną wargę ssąc lekko, cały czas nie puszczając jej nadgarstków.
- Sierro
- Tak? - pyta cicho dziewczyna rozmarzonym tonem.
- Rozmawiałaś ze swoimi rodzicami na temat dzisiejszego koncertu? - pyta marszcząc brwi.
- Jasne. Z chęcią przyjdą. - Dziewczyna uśmiecha się. Kilka dni temu Zayn wpadł na pomysł, żeby zaprosić rodziców Sierry na koncert, żeby na własne oczy zobaczyli pracę chłopaków.
- To dobrze - odpowiada i wraca do powolnych pocałunków.

***

- Harry, nie jestem pewna, czy to dobry pomysł - mówi, nerwowo zaciskając palce na chłodnej kierownicy.
- Wciśnij gaz, luzując sprzęgło, powooooli... Sierro! - autem szarpie gwałtownie, silnik przerażająco charczy, po czym gaśnie, zarzucając dwójką w przód samochodu.
- Powiedziałem, powoli! - wrzeszczy Harry.
- Powiedziałam, że to nie jest dobry pomysł! - chłopak zaciska szczękę, po czym oddycha głęboko.
- Spróbuj jeszcze raz. - mówi po chwili.
- Nie - odpowiada dziewczyna, ciągle nie puszczając kierownicy.
- Sierro.
- Powiedziałam, NIE.
- Proszę - mówi cicho chłopak. Nienawidzi go takiego. Nienawidzi, kiedy najpierw na nią wrzeszczy, a chwilę potem robi słodką minkę, udając, że nic się nie stało.
A w takich momentach siebie nienawidzi jeszcze bardziej za to, że zawsze mu ulega.
Wdycha cicho.
- Jeszcze raz. Które to sprzęgło?

***

- Mamo, nie wyglądasz zbyt... wyjściowo? - pyta Sierra unosząc brwi. Podczas gdy ona jest jeszcze w puchatym szlafroku i szoruje zęby, pani Cortier przegląda się w lustrze ubrana w elegancki, granatowy kostium.
- Pośpiesz się, Sierro, Ojciec powinien być tu za 15 minut - Dziewczyna przewraca oczami i znika w łazience. Spogląda w lustro i zaciska powieki. Przed oczami miga jej kilka kolorowych plamek.
W ostatnim momencie łapie się za krawędź umywalki. Czuje, że gdyby nie to, runęłaby na podłogę.
- Wow, to było dziwne - szepcze do siebie, kiedy zawroty głowy mijają. Wypluwa pastę i płucze usta.
Zakłada na siebie czarno-biały kostium i różowy, bawełniany sweterek. Z dna szuflady z bielizną wygrzebuje nową paczkę papierosów. Czuje, że będzie ich potrzebowała.

***

- To bardzo miłe ze strony Zayn'a, że zaproponował nam bilety, prawda? - pyta pani Cortier ściskając w rękach elegancką torebkę. Sierra zgrzyta zębami. Jak gdyby tylko Zayn występował dzisiejszego wieczora na scenie.
- To bardzo miłe z jego strony. - potwierdza ojciec dziewczyny, nie spuszczając wzroku z drogi przed nimi. Podobnie jak matka, ma na sobie elegancki garnitur. Założył nawet swoje złote spinki! Sierra modli się w duchu, aby nie zdecydował się skorzystać z okazji i wkroczyć na scenę, żeby cytować słowa Biblii.
- A tak na marginesie Sierro, czemu Zayn ostatnimi czasami u nas nie bywa? - pyta kobieta.
- Nie ma czasu, mamo. Ciągle pracuje. - odpowiada zirytowana.
- Wiesz świetnie córeczko, że jest u nas mile widzianym gościem, prawda? Może przyszedłby kiedyś na jedną z mszy twojego ojca? Co myślisz? - ciągnie rozmowę podekscytowana. Ojciec spogląda wyczekująco w lusterku na dziewczynę.
- Powiem mu, mamo. Myślę, że będzie zachwycony - cedzi przez zęby. Jej rodzice odkąd dowiedzieli się, że spotyka się z Harry'm, zachowują się, jakby nie dopuszczali tego do świadomości. Za każdym razem, kiedy gdzieś z nim wychodzi, musiała wracać wcześniej pod jakimiś głupimi pretekstami.
Inaczej jest z Zayn'em.
Czuje, że rodzice pozwoliliby jej pojechać w kilkumiesięczną trasę, jeżeli wiedzieliby tylko, że Zayn także zabierze w niej udział. Widzą w nim jakieś pieprzone usposobienie Anioła.
Nie to, że go nie lubi. Na prawdę dobrze im się rozmawia. Jednak w jej naturze leży robienie wszystkiego na przekór rodzicom. Taka po prostu jest.
- Matko przenajświętsza. - wyrywa się z ust pani Cortier, kiedy zauważa niekończący się tłum wymalowanych i piszczących fanów pod Wembley Stadium. Sierra uśmiecha się pod nosem.
Marzeniem każdej z tych dziewczyn jest znalezienie się na jej miejscu.
Po kilku minutach jazdy, zatrzymują się przed tylnym wyjściem. Wcześniej podstawiony szofer odbiera od pana Cortier kluczyki i zawozi samochód na parking. Sierra pokazuje trzy przepustki, które podrzucił jej dzisiaj Zayn, a ochroniarze wpuszczają ich do środka.
Dziewczyna zna już drogę, więc bez zastanowienia rusza przed siebie.
- Sierro! - odwraca się na pięcie, słysząc głos swojej matki. Obydwoje stoją rozglądając się z niezręczną miną po pomieszczeniu pełnym ludzi. Koło nich stoi wesoła asystentka. - Ta pani mówi, że powinniśmy się kierować w tamtą stronę. - matka wskazuje na korytarz prowadzący na vip-owską platformę. Sierra z udręką spogląda to na drzwi do garderoby chłopaków, to na zagubioną minę jej matki, potakującej ćwierkającej nad jej uchem asystentce.
Dziewczyna wzdycha i idzie za rodzicami w stronę platformy.
Kiedy są już przy barierce, tłum bawi się do supportu chłopców.
- Słodki Jezu, James, jak tu głośno - wykrzykuje jej matka, lecz Sierra jej nie słucha. Rozgląda się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Oddycha z ulgą, kiedy nie dopatruje się ani Eleanor, ani, dzięki ci Boże, Matt'a.
Koncert przebiegł zdaniem Sierry dobrze. Dziewczyna podśpiewywała wszystkie piosenki, a rodzice nawet kilka razy zaśmiali się z dennych żartów chłopaków. Pani Cortier co jakiś czas wzdychała na temat ilości dziewcząt zgromadzonych na stadionie, modląc się, aby żadnej nic się nie stało.
Po zakończeniu koncertu asystentka znienacka pojawia się koło nich i prowadzi ich na pomarańczowe kanapy, które Sierra kojarzy jedynie z poznaniem chłopaków.
- Proszę o cierpliwość, chłopcy zaraz powinni się tu pojawić. - mówi z uśmiechem i znika.
Zajmują miejsca w ciszy. Sierra jest przyzwyczajona do takiego spędzania czasu z rodzicami. Nie mają zbyt wielu wspólnych tematów.
Po około dziesięciu minutach, pojawiają się chłopcy. Przebrani, umyci. Niektórym kropelki wody jeszcze spływają z włosów. Pojawia się nawet Niall i to uśmiechnięty i przyjaźnie nastawiony.
No chociaż takie sprawia pozory.
- Pani Cortier - pierwszy wita się Louis, całując dłoń jej matki.
- Miło mi was widzieć chłopcy. - mówi ojciec Sierry, zaraz po uściśnięciu dłoni z każdym z nich.
- Hej - ni stąd ni zowąd koło niej pojawia się Harry. Dziewczyna uśmiecha się do niego i splata swoją dłoń z jego za plecami. Rodzice są na szczęście za bardzo zajęci rozmową z resztą chłopaków.
- Więc, jak podobał się państwu koncert? - pyta Liam, zaraz po tym, jak wszyscy zajęli miejsca.
- Och, był świetny. - zabiera głos pani Cortier. - Razem z James'em przypomnieliśmy sobie czasy młodości. Wierzcie mi, też byłam kiedyś w waszym wieku.
- Chłopcy, może zastanowicie się nad wstąpieniem do chóru naszej parafii? Gdyby takie tłumy zbierały się co niedzielę w kościele... - zażenowana Sierra odwraca wzrok, podczas gdy chłopcy kwitują to grzecznościowym śmiechem.
- Może opowiedzcie nam coś o tym? Taka sława nie jest uciążliwa? - pyta pani Cortier zakładając nogę na nogę i nachylając się delikatnie w stronę chłopców. Sierra zastanawia się, czy na prawdę ją to ciekawi, czy tylko stara się utrzymać rozmowę.
- Sława często jest jak magnes. Z jednej strony odpycha przyjaciół, z drugiej przyciąga wrogów. - zaczyna Louis po krótkiej ciszy. Wszyscy spoglądają na niego zaskoczeni. - Dlatego musimy uważać. Spełniamy swoje marzenia, wiele ryzykując.
- Na przykład prywatność. - dopowiada Zayn, biorąc w dłoń szklankę z tacy, którą przyniósł przed chwilą ktoś z obsługi.
Louis kiwa głową.
- Dokładnie. Balansujemy na pewnej granicy. Nazwałbym to p o g r a n i c z e m w ogniu. Z jednej strony, chcemy być jak najbliżej ludzi którzy nas wspierają, z drugiej przypłacilibyśmy tym zbyt wysoką cenę.- Po słowach chłopaka, nagle coś dochodzi do Sierry. Balansują w gruncie rzeczy dla sławy. Gdyby powiedziała tę myśl na głos, nikt nie spróbowałby zaprzeczyć. Odsłoniłby tylko w ten sposób swoją hipokryzję.
Dziewczyna przełyka ślinę i spogląda na Harry'ego. Chłopak czując na sobie jej wzrok, ściska mocniej jej rękę.
Pan Cortier odchrząkuje.
- Cóż. Zostaje nam tylko wznieść toast, za dzisiejszy wieczór! - mówi i unosi w górę szklankę. Za jego przykładem idzie pozostała siódemka, po chwili stukając szkłem o szkło.
Kilka minut później, pani Cortier znika w korytarzu prowadzącym do łazienki, a Zayn, Niall, Liam oraz pastor zajęci są oglądaniem meczu, puszczanego właśnie na ogromnym telewizorze.
- Sierro... - zaczyna Harry, kiedy jest pewny, że nikt ich nie słyszy.
- Tak? - pyta dziewczyna, spoglądając mu w oczy.
- Tak właściwie, to powinienem ci coś powiedzieć. - mówi, bawiąc się jej pomalowanymi na krwistoczerwono palcami.
- Słucham. - mówi pogodnym tonem, aby zachęcić go do kontynuowania.
Nie ma pojęcia czemu, ale wydaje jej się, że to co powie - spodoba jej się.
Kiedy wreszcie otwiera usta, aby coś powiedzieć, dziewczyna czuje wibrację w jego bocznej kieszeni. Chłopak wzdycha i sięga po telefon. Sierra nie widzi, kto dzwoni, lecz wyraz twarzy Harry'ego zmienia się diametralnie. Marszczy brwi, a jego usta zaciskają się w cienką linię.
- Muszę to odebrać. - mówi chłodno i bezceremonialnie zostawia ją samą na kanapie.
No pięknie.
Sierra przewraca oczami i opiera głowę o zagłówek kanapy. Czy zawsze musi im coś przeszkodzić? Czy zawsze...
- Myślisz, że twoim rodzicom naprawdę się podobało? - ni stąd ni zowąd na miejscu Harry'ego pojawia się uśmiechnięty Louis. Matko, jak ona podziwia go za tą wieczną pogodę ducha.
- Mówisz o koncercie czy o tej łapiącej za serce mowie na temat sławy? - kąciki ust Louis'a unoszą się nieznacznie w górę.
- Była aż taka dobra? Mówiłem po prostu to, co myślę. - wzrusza ramionami.
- Wydaje mi się, że myśli sobie pan dużo więcej, panie Tomlinson, ale uważa pan, że nie należy wspominać o tym przy pastorze. - daje mu kuksańca w bok, po czym obydwoje wybuchają śmiechem.
- Cholera, mała, zżyłem się z tobą, wiesz? Jesteś jak jedna z moich sióstr. A mam ich wiele, serio. - Sierra uśmiecha się do Louis'a. Jest na prawdę uroczy. - Co my poczniemy bez Ciebie przez te kilka miesięcy? - pyta wzdychając cicho.
Sierra marszczy brwi.
- Słucham?
- Nie... nie mów, że Styles ci nie powiedział. Ten przeklęty skurwiel zarzekał mi się, że...
- Czego mi nie powiedział, Louis? - serce Sierry przyśpiesza.
Nie. Nie. Nie.
- Cholera, Sierro, to nie ja powinienem ci o tym mówić. - wzbrania się chłopak.
- Louis, kurwa. - syczy cicho dziewczyna, aby tylko nie zwrócić uwagi ojca. Chłopak wzdycha głęboko i łapie się za skrzydełka nosa.
- Za tydzień wracamy do trasy.
Czuliście kiedyś, że nie możecie oddychać? Jakby na waszą klatkę piersiową spadł ogromny kamień? Nie kontroluje się tego.
Jakby coś wymykało wam się z rąk. Tym kamieniem jest świadomość, że coś na co pracowaliście długi czas, kończy się za tydzień. Ktoś, do kogo przywiązaliście się bardziej niż kiedykolwiek śmialibyście myśleć, wraca do swojej rzeczywistości. Rzeczywistości w której nie ma was.
Sierra nigdy nie czuła się bardziej samotna, będąc wśród takiej ilości ludzi.
- J-jak to?
- Sierro, to nasza praca. Wierz mi, nam też jest cholernie ciężko i...
- Jasne, rozumiem. - mówi dziewczyna cicho. - Jasne, nie ma sprawy.
- Sierra? Wszystko w porządku? - pyta zaniepokojony Louis. - Jesteś strasznie blada i...
- Co? Nie, czuję się wspaniale.
- Sie... gdzie ty idziesz? Sierro?
Dziewczyna podnosi się z kanapy i kieruje w stronę, gdzie kilkanaście minut temu zniknął Harry ściskając w ręku dzwoniący telefon. Ma zamiar mu coś powiedzieć? Chyba nie. Ma zamiar go uderzyć? Nie ma pojęcia.
- Harry? - pyta cicho.
- ... nie! Nie mam zamiaru... Zaraz tam będę. Proszę... proszę mnie posłuchać! - Sierra kieruje się za głośnymi przekleństwami. Kiedy zauważa sylwetkę chłopaka, on właśnie ze złością rzuca telefonem o ziemię i kopie nim w głąb korytarza. Jego ramiona to unoszą się to opadają, dłonie zaciśnięte są w pięści. Na szczęście nie widzi wyrazu jego twarzy - jest odwrócony do niej tyłem.
- Harry? - na dźwięk jej słabego głosu, chłopak wydaje się jakby wyrwany z transu. Dziewczyna robi krok do przodu. - Harry, co się stało?
- Jadę do szpitala. - mówi chłodno i rusza przed siebie.
- Harry! - krzyczy dziewczyna za nim - czemu nie powiedziałeś mi o...
- Nie mam na to czasu - zbywa ją nerwowym machnięciem ręki.
To rujnuje ją doszczętnie. Stoi kilka minut bez ruchu, wpatrując się w przebierającą szybko nogami sylwetkę Harry'ego. Na końcu korytarza jego chód przeobraża się w szybki trucht.
Potem, kiedy chłopak znika zza zakrętem, pociąga nosem i zawraca w stronę pomarańczowych kanap.
- Gdzie byłaś? - pyta lekko zaniepokojony Louis.
- Rozmawiałam z Harry'm. - odpowiada z tępą miną i opada na fotel.
- Gdzie on jest? - Sierra wzrusza ramionami.
- Mówił coś o... - nagle powieki dziewczyny rozszerzają się do nienaturalnych rozmiarów. - O cholera.
- Co...
- Louis, musimy jechać do szpitala. - Sierra zrywa się z fotela, przyciągając wzrok chłopaków siedzących przed telewizorem.
- Ale czemu? - pyta zdezorientowany szatyn. Sierra łapie go za rękę i ciągnie w stronę wyjścia.
- Sierro? - słyszy za sobą zaniepokojony głos jej ojca.
- Wszystko wyjaśnię! - krzyczy przez ramię.
- Sierro Cortier, jeżeli zaraz...! - głos pastora ucina się, kiedy drzwi przeciwpożarowe zamykają się za ich plecami.

***

- Hope
Dziewczynka z trudem otwiera oczy. 
- Hej 
Harry zaciska ramiona wokół jej wiotkiego ciałka, po czym całuje ją w czoło.
- Harry... dziękuję i... - mamrocze dziewczynka. 
- Ciii - szepcze i odgarnia włoski z jej oczu. - Powiesz mi to później. Będę tu, przecież wiesz. 
Ale mnie nie będzie, myśli dziewczynka. Poddałam się bez walki. 
- Nie poddałaś się, walczyłaś. - zaprzecza gorączkowo Harry. Hope nawet nie zdawała sobie sprawy, że mówi to głośno. - Jesteś waleczna, dużo mnie nauczyłaś. 
Chce mu tyle powiedzieć... jest taka zmęczona... tak bardzo ją boli... język jej sztywnieje... czuje się omdlała... 
- Trzymaj... trzymaj mnie za rękę, dobrze? 
Harry momentalnie ściska jej malutką dłoń. 
Tak jest dobrze. Misie przyniesione przez pielęgniarki po dwóch stronach jej głowy, łóżko uginające się pod ciężarem Harry'ego i on trzymający ją za rękę. 
- Och, Hope - szepcze Harry. - Dobrze sobie radzisz, dzieciaku. 
To właśnie chciała usłyszeć. Zanurza się w muzyce. Chwila, chwila? Jakiej muzyce... Och, Harry śpiewa. Nuci coś. Zna tę melodię... 
Nie jestem gotowa! 
Coś nagle krzyczy w jej środku. Ale zna odpowiedź. Nikt nigdy nie jest gotowy. 
Ból przeszywa jej prawy bok. 
Stara się nabrać powietrza w płuca... Za późno. 
Świat znika. 
Ciemność. 
Teraz pozostaje jej zasnąć. 

***
- Śpij... - szepcze pochylając się nad dziewczynką. - Po prostu śpij...
- Przepraszam, teraz musi pan wyjść... - pielęgniarka łapie ramię chłopaka. 
Kobieta próbuje odciągnąć Harry'ego. Wszystkie mięśnie ma boleśnie napięte. Hope wygląda tak spokojnie - blada, włosy rozsypały jej się po poduszce, rzęsy rzucają cienie na policzki. 
Przypomina porcelanową laleczkę, jedną z tych, które zbierała kiedyś jego siostra. 
Ale im spokojniejsza się wydawała, tym Harry'ego ogarniało większe przerażenie. 
- Proszę pana, proszę wyjść... - powtarza zniecierpliwionym tonem kobieta.
Hope wypuszcza powietrze, a jej mostek unosi się. Malutka dłoń zaciska się na palcach Harry'ego, a oczy otwierają się, lecz są tak zamglone, że Harry nie sądzi, że cokolwiek widzi. W jednej sekundzie jej spokojną twarzyczkę wykrzywia grymas bólu. 
- Hope! - Harry chwyta jej szpitalną piżamkę - Hope! 
Ciężkie sapanie ustaje. Kątem oka Harry zauważa, że wstrzykują jej coś do kroplówki. Jej dłoń unosi się bezwładnie w objęciach chłopaka. 
Traci resztki opanowania. 
- Hope - głos mu drży - Hope, przestań. Hope, słyszysz? Przestań! Obudź się! - krzyczy coraz głośniej. Potwornie rozdygotane dłonie drapią ramiona dziewczynki. 
- Co pan wyprawia?! - odzywa się pielęgniarka. 
Harry czuje, że dwie pary rąk łapią go i odciągają do tyłu. 
- Hope? Hope? - Harry nie przestaje wpatrywać się w łagodną twarz dziewczynki. Jej mostek ciągle się unosi. Ona ciągle żyje. Czy oni tego nie rozumieją?! Obiecał jej! Obiecał jej, że będzie z nią do końca! 
Para pielęgniarzy wyprowadza chłopaka i stawia go przed drzwiami. Nikt nie zadaje sobie trudu, żeby zasłonić rolety. Skazują go na katusze, oglądając zmieniające się ciało dziewczynki. 
Jej twarzyczka staje się biała, fioletowe żyłki widoczne są nawet z tej odległości. Chociaż Harry nigdy wcześniej nie widział trupa, zdaje sobie sprawę, że to śmiertelna bladość. 
Hope umiera. Skóra traci blask. Jej klatka piersiowa się nie rusza. 
On stoi tam bez ruchu. 
Aż w końcu zrywa się i uderza otwartą dłonią w drzwi. 
- Zabiliście ją! - krzyczy - Powinna spać! Ona nie żyje! 
Mężczyzna, który wcześniej wyprowadził go z sali, chwyta go i odciąga od drzwi. 
- Proszę się... 
Harry wyrywa się. Nie wie co robi. Musi coś zniszczyć. Hope nie żyje. Jego radość. Już jej nie ma. Przewraca stolik z kupką czasopism. Potem krzesełko przygotowane dla czekających. Lampa stojąca w rogu przewraca się pod wpływem uderzenia Harry'ego. 
- Przestań! - zza jego pleców wydobywa się zrozpaczony krzyk. Głos go paraliżuje. Odwraca się powoli. W korytarzu widzi Sierrę. Łzy lecą jej po policzkach, ciągnąc za sobą czarne smugi makijażu. Jej ramiona drżą. 
- Zabili ją. - mówi cicho. - Zabili.
Louis podbiega do Harry'ego i ściska jego nadgarstek. Chłopak zsuwa się wzdłuż ściany. 
- Zabili ją. - powtarza Harry jak mantrę. 
- Przestań natychmiast. - syczy Louis. On także nie panuje nad sobą. 
Harry uspokaja się. Niemal szlochając, walczy o oddech. 
- Zabiję ich. 
- Nic się nie stanie, jeżeli się uspokoisz. Będziesz robił to, co powiem. Jasne? - Louis mocno potrząsa chłopakiem, niemal waląc jego głową o ścianę. 
Dziwne, ale działa. Wie, że Louis'owi także zależy na Hope. To jego mała D a i s y. Louis mówi przecież prawdę. 
Ale Hope odeszła. 
Już nie wróci.

Wielka sława to żart, 
Książę błazna jest wart, 
złoto toczy się w krąg, 
z rąk do rąk, z rąk do rąk. 
__________________________________________________________________
O mój boże. 
Co ja zrobiłam? 
Co ja zrobiłam? 
Cholera, przecież Hope mogła żyć. 
Przecież mogła wyzdrowieć. 
Wystarczy, że usunę kilka fragmentów, pozmieniam... Przecież ta historia może zakończyć się dobrze. 
Ale... ale nie. 
Jej śmierć ma coś udowodnić. 
Ma pokazać, jakie życie jest ulotne. Jakie życie jest ważne, potrzebne. Ma pokazać, że pomimo, że czujesz, że wszyscy cię opuścili, zawsze znajdzie się ktoś, komu na tobie zależy. 
Trzeba się nauczyć to doceniać. 
Nie warto chwytać za żyletkę. To znaczy, że tego nie doceniacie. Wierzcie mi, wiem coś o tym. 
Płaczę. 
Nie wiem, czy wy płaczecie, ale ja rozpłakałam się jak małe dziecko. 
Nie chcę się tu rozpisywać. Zostawię sobie wszystko na epilog, który pojawi się za tydzień. Chcę was tylko prosić, abyście skomentowali ten post. Ten z zeszłego tygodnia ma tylko sześć komentarzy... Wiem, że stać was na więcej. 
Mój boże, co ja zrobiłam... 

Cinna x

12 komentarzy:

  1. Cholera jasna! Nie mogę przestać się uspokoić... Czuję się taka przygnębiona. Tak jak przy zakończeniu filmu "Twój na zawsze" kiedy Rob umiera, a jego dziewczyna płaczę. Tak się czuję. A to uczucie jest za chuja kurwy pana nie do opisania.
    Nie wiem co tu pisać bo powiem szczerze, że mimo to że spodziewałam się śmierci Hope, to... Nie mogę temu dowierzyć. Jest to takie.. Obce. Kurwa!
    Tak bardzo będę za Tobą tęsknić Cinna, nawet nie wiesz jak bardzo. Tak bardzo Cię pokochałam i mam nadzieję, że poprowadzisz coś innego kochanie.

    Kurwa.

    Kocham Cię Cins (wiem, może zdrobniale brzmi dziwnie).
    Jannele.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje serce pękło. Na miliard kawałeczków. I...boniuu...;_;

    OdpowiedzUsuń
  3. Um, hm, nie wiem co powiedzieć...



    Piękne,
    cudowne,
    drastyczne,
    koszmarne,
    prawdziwe...

    To opowiadanie pokazuje nam prawdziwe życie.
    Wcale nie takie łatwe, nie cukierkowe,
    kolorowe...
    Pokazuje nam śmierć, radość, smutek...


    Hope była dzielna, ale ni wystarczająco.
    Poznana przez Harry'ego w 'dziwnych' okolicznościach, była dla niego jak światełko w tunelu.
    'Odskocznią',
    aniołem...

    Ja, na przykład porównałam sobie Hope do świeczki.
    Wiem, śmiesznie to brzmi, ale takie jest moje 'odczucie'.

    Świeczka- blask, który kiedyś się skończy.
    Hope- blask, który już się skończył.


    ...


    Co do Sierry:
    Kocham ją.

    Co do One Direction:
    Kocham ich.

    Co do Harry'ego:
    Współczuje mu.


    ***


    Tak więc,
    teraz trochę mniej poważnie,
    kocham Ciebie, twój blog, twoją historię, po prostu wszystko jest takie jfdskjkdfvbskjdbfvbsdfvbsdfvsdfbovsv ♥



    Mam nadzieję, że nic nie stanie na przeszkodzie do napisania fazy trzeciej :)

    Z miłością,
    @Lndn_girl xoxo

    OdpowiedzUsuń
  4. boże
    na początku byłam wniebowzięta pięknością i bajkowością tego rozdziału, szczególnie ruszyła mnie przemowa Louisa. Te wszystkie chwile Sierry i Harry'ego... Mówię tu o całym opowiadaniu. Jedna z moich ulubionych par...
    A potem? Potem przyszedł czas na Hope i zrozumiałam, jakie to jest cholernie prawdziwe. Jak mnie to ruszyło. Przemowa Lou, Hazz i Hope,a to co napisałaś na koniec... To po prostu... BRAK MI SŁÓW



    JESTEM CI WDZIĘCZNA, ZA TO OPOWIADANIE. JEDNĄ Z NIEWIELU HISTORII, KTÓRA POKAZUJE NAM ŻYCIE,A NIE BAJKĘ. DZIĘKUJĘ.
    NAPRAWDĘ.
    DZIĘKUJĘ

    OdpowiedzUsuń
  5. jest to najsmutniejdze opowiadanie jakie czytałam :/ ale niosące przeslanie....jestes bardzo zdolna pisząc taka historie...pierwszy raz płakałam podczas czytania opowiadania....

    OdpowiedzUsuń
  6. Jezu…nie wiem co powiedzieć…co napisać…płaczę…o tak, to na pewno.
    Wiem, że życie jest ulotne. W jednej sekundzie jesteśmy, w następnej już nas nie ma. Tak…doświadczyłam tego.
    Dobra…ikdkfkii. Rozdział.
    Jak kazałaś, żuciłam wszystko gdzieś, położyłam się wygodnie, rozkoszując się każdym zdaniem, słowem, literką, znakiem…o taaak.
    Czyli…wszystko szło w dobrą stronę. Mniej więcej. Prawie wszystko było OK.
    Ja bym chyba zawału dostała…wracasz do domu, nie ma rodziców, ani zapasowych kluczy, drzwi otwarte…aaaaaa!!! A tam tylko Harry O.o
    Zayn zaprosił rodziców Sierry na koncert…hmmmm.
    Ahhh ta mama Sierry zauroczona Zaynem *0*
    I ta wypowiedź Lou na temat sławy…dyplomatyczne Tomlinson, bardzo dyplomatyczne.
    O Boże…Harry…Sierra…Loui…Hope…
    Biedna, malutka dziewczynka…biedny Harry.
    Zabili ją…na prawdę ją zabili…Jezu…
    Boże…nie…tak…nie wiem…nie zrobiłaś źle…jest cudownie…na prawdę. Hope…miejmy nadzieje, że jest jej teraz lepiej…nawet nie wiesz jak bardzo ryczę…
    Boże…ten rozdział. Widać, że dużo mu poświęciłaś…jest wspaniały. Cudowny. Idealny. Nie wiem, jak mam to opisać. Ten cały blog jest taki…oryginalny. Nie ma tu happy endów. I to mi się podoba. Nie ma szans, żebym kiedykolwiek zapomniała o tym opowiadaniu. O tobie.
    To wszystko…jest tak idealne…słów mi zabrakło.
    Epilog…nie wierzę. Zdaje mi się, jakbym wczoraj leżała u babci na łóżku i czytała jeden z pierwszych rozdziałów. To tak szybko minęło. Oczywiście, nie chcę żebyś kończyła. To opowiadanie jest cudowne, mogłoby się niegdy nie kończyć.
    Jejku…kocham to opowiadanie. Kocham cię ♥
    Maja :3

    OdpowiedzUsuń
  7. O Boże Hope zmarła. Dlaczego? Dlaczego zmarła? Kochałam ją. Boże płaczę. Jak dziecko . To opowiadanie było niesamowite, takie magiczne. Najlepsze jakie czytałam. Szkoda tylko że nie zakończyło się szczęśliwie, ale w sumie, chyba to właśnie sprawia, że jest wyjątkowe, nieprawdaż?

    Sierra Z.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie martw się, ja też płaczę. Az cięzo mi wyłapać literki. ( Będzie dużo błędó\ow)Wiem, zę życie nie trwa wiecznie. "Zawsze coś muzi się spieprzyć" - mądra ja ;)
    Epilog, epilog, epilog, pogranicze w ogniu, epilog, koniec, Sierra, Harry, Lou, Hope, koniec...
    Te słowa ciągle krzątają się w mojej głowie.
    Rozdział?
    A co ja mam napisać?
    Jak zawsze świetny. Każdy kolejny rozdział to mniejsza ilość chusteczek w paczce :*
    Nie wiem kiedy to wszystko tak szybko zleciało. Ja zaczynałam, a tu już kończysz. Ekhh, to życie jest takie zmienne. Mimo, iż chcemy utrzymać coś przy sobie, diabeł zabiera to do siebie uniemożliwiając nam oglądania tego..
    Tak cholernie mi szkoda małej Hope. Ta dziewczynka jest:
    za mała, za mądra, za dojrzała, za dobra
    aby teraz mogła umrzeć, poprawka, aby umarła [*]
    Hmm, nie cierpie pożegnań. Tak strasznie chce przedłużyć opowiadanie, abym nie musiała kończyć Go czytać. Już dzisiaj przeczytałam jeden epilog, wystarczy. STOP!

    Pozdrawiam, Nicka, realnie-nienormalna.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz że prawue się rozpłakałam? U mnie to bardzo dużo. Cholera czemu musze być bezduszna. Cholera czemu Hope umarła? Nadzieja znikła. Dziewczyno, jesteś piękna. Zawsze byłaś. Prosze obiecaj mi że nigdy już nie zrobisz tego co napisałaś na końcu rozdziału. Cała historia była cudowna. Chcę jeszcze tylko powiedzieć jedno. Dziękuje.

    OdpowiedzUsuń
  10. kochanie naprawdę przykro mi że miał tylko 6 komentarzy , jeżeli nie z komentowałam to przepraszam
    Rozdział przepiękny OSTATNI nie wiem dla czego się rozpłakałam czy to przez Hope czy przez sam fakt że to właśnie ten ostatni, ostatni... szkoda wielka szkoda szczerze ci powiem że do tej pory ściekają mi łzy z polików, wyobrażam sobie ile pracy włożyłaś do napisania tego Rozdziału.Sama piszę i wiem że nie lada wyzwaniem jest wplecenie tylu emocji w zwykły a zarazem tak inny wpis . To opowiadanie to jeden z nie wielu na którym nie wymuszałam łez, naprawdę i choroba Hope i kłótnie pomiędzy Harrym a Sierrą no szkoda i to wielka że to się tak skończyło, ale rozumiem twój przekaz, na nim właśnie zaczęłam chyba najmocniej płakać czekam na epilog wielka szkoda że to się już kończy naprawdę...

    PS.Miałam zamiar spamować ale uszanuję że to ostatni rozdział liczę na to ... co ja piszę wiem o tym że epilog również przyprawi mnie o łzy i że to będzie takie dopełnienie całości ...całuję i ściskam i życzę dużo weny na napisanie epilogu

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja też becze jak dziecko :"(

    OdpowiedzUsuń
  12. Herbata już nie smakuje jak herbata, kiedy Hope umarła. Kocham Sierrę. Cieszę się, że się nie wkurzyła na Harry'ego tylko pobiegła za nim. Moja herbata jest słona. Od łez, które zleciały delikatnie po moim policzku do wnętrza jeszcze gorącej szklanki. Życie jest bardzo ulotne. Trzbea się trochę pomęczyć. życie gra z nami w kotka i myszkę.
    Pozdrawiam
    ~twoja wierna czytelniczka Magda

    OdpowiedzUsuń